Pomimo patosu, stereotypowego myślenia (szczególnie jeśli chodzi o 2 biegunowy podział świata) i często groteskowych scen, które niechcący wywołują śmiech (jeden ze złoczyńców słucha arii operowych i macha przy tym ręką) czuć naleciałości prozy Clancy'ego - dużo realizmu i wiarygodności. Dużo gabinetowej, atomowej korridy, ale akcja i rewelacja w tle powodują, że trawi się to dobrze. Zwłaszcza przez fajny wyścig z czasem w poszukiwaniu bomby i sceny z Lievem. Pozostaje jeszcze nieszczęsny Affleck w roli głównej, ale miał on tylko popychać wątki do przodu i nakręcać główny motyw filmu.
PS: Najfajniej wypadły kiczowate sceny podczas prologu - w tle muzyka poważna przeplatająca się z happy endem (czytaj: wykańczaniem wrogów mocarstw).